Utrzymujący się przez dziesięciolecia tradycyjny przekaz kulturowy nakazywał kobietom w pewnym stopniu wypierać swoje seksualne potrzeby i dążyć do wzoru kobiety niezainteresowanej seksem, raczej oziębłej, rozumiejącej przyjemność seksualną jako doświadczenie zarezerwowane raczej dla mężczyzn (Nagoski, 2016). Inicjowanie seksu, dążenie do niego i zainteresowanie rozwijaniem własnej seksualności uchodziło (w konserwatywnych kręgach nierzadko wciąż uchodzi) za przejaw rozwiązłości i nadmiernego zainteresowania sferą seksualną. Innymi słowy, społecznie postrzegano je jako wyraz niekontrolowania swoich impulsów, coś niekobiecego, świadczącego o pewnego rodzaju dysfunkcyjności. Takie podejście było upokarzające i zawstydzające. Wiele klientek gabinetów psychoterapeutycznych w taki właśnie sposób do dziś odnosi się do swojej seksualności i często unika tego tematu w rozmowach terapeutycznych. Niestety, część terapeutów przyjmuje to z ulgą, bo rozmowy o seksualności często dla specjalistów nie są tematami wygodnymi, w których czują się swobodnie i pewnie. Psychoterapeuci bowiem – w Polsce w większości kobiety – sami miewają wiele negatywnych przekonań i oporów w związku z całym spektrum własnej seksualności, począwszy od poczucia swojej atrakcyjności, po osobiste preferencje.
Kiedy więc w gabinecie siadają naprzeciwko siebie dwie osoby, czyli klientka, która ma społecznie wdrukowane stereotypy dotyczące seksu, i terapeuta, który nie czuje się komfortowo w rozmowach o seksie, wtedy poruszanie tego tematu może jawić się jako karkołomne zadanie. Na tyle trudne, klientka odsyłana bywa bezpośrednio do lekarza seksuologa, by tam mogła eksplorować tematy związane z własną seksualnością. Nierzadko oczywiście jest to właściwa procedura, zwłaszcza w przypadku rozpoznania u klientki objawów zaburzeń (np. pochwicy, dyspareunii itp.). Czasami jednak tematy, które klientka chciałaby poruszyć z terapeutą, oscylują bliżej rozwoju osobistego niż zaburzeń seksualnych wymagających klinicznej interwencji.